16-12-2008 23:23
Pass-Call-Raise-Re-raise - o licytacji i przestrzeganiu reguł
W działach: RPG, poker, refleksje, system autorski | Odsłony: 14
Hmmm
Właśnie wróciłem z pierwszej korporacyjno-pracowej wigilii w moim skromnym dorosłym życiu. Ależ to rozkoszna odmiana po wcześniejszych relacjach w pracy. No ale nic, o świętach jeszcze napiszę, za kilka dni, bo dziś wreszcie mając chwilę dla siebie chciałem poruszyć zupełnie inny temat. Temat może nie tyle stricte związany z RPG lecz w pewnych momentach dość mocno o ową zabawę się ocierający. Chodzi o negocjacje-licytacje i podbijanie stawki. Od strony życiowej można by na tym skończyć sprawę, lecz od strony RPGowej temat poszerzymy jeszcze o poszanowanie reguł owych negocjacji-licytacji. Zacznijmy jednak od autolansu.
Otóż w ostatni weekend pojechaliśmy ze znajomymi (2 moich graczy btw.) pograć trochę w pokera. Przyjemny wieczór, 9 graczy, mała kasa na wejście + rebuy'e przez pierwsze 2 godziny gry. Gracze robili wrażenie zarówno twardych (znali się od lat i wspominali kilka razem rozgrywanych wcześniej turniejów w tym nawet takie na 70 osób) jak i po prosty sympatycznych ziomków. Szybko okazało się, że nasi twardzi rywale trochę się zakurzyli (ponoć mieli długa przerwę) i w rezultacie pozwolili się dość łatwo zdominować. Kilka rozdań zapoznawczych, po czym wrzuciłem wyższe tempo - agresywna gra, wręcz podchodząca pod loose + sporo szczęścia i w finale mieszany rezultat. Mieszany dlatego, że z jednej strony miło wygrać, z drugiej jednak strony kumpel (1 z moich graczy) wkręcił nas na tą grę, a my przyszliśmy i z miejsca ograliśmy całą miejscową ekipę (2 miejsca płatne i oba zajęliśmy z dość wyraźnym prowadzeniem przez całą grę). Tak, czy inaczej grało się świetnie i jeśli ktoś z Wawy chciałby pograć w pokerka polecam się serdecznie.
A teraz do rzeczy. Podczas tego mini turnieju odkryłem urok czegoś, czego w zasadzie nie czuć grając przez net, bądź w niewielkim gronie samych kumpli. Urok sytuacji w której twój blef stawia cię pod murem.
Sytuacja:
Mam średnio dobrą kartę (jakiś tam suited connector), ale robię za agresywnego gracza więc podbicie na wejście. Zostaje 3 graczy + ja. Flop lekko z dupy dla mnie, jakiś król na stole + blotki z dala od moich. Generalnie kiszka. Pozostali gracze czekają, dochodzi do mnie, ja mam jeszcze niewielką szansę na kolor + ewentualnie jakąś niską parę ustrzelę. Podbijam znacząco (3 razy BB). Pozostaje 1 gracz + ja. Turn z dupy dla mnie. Nic mi nie podeszło, przeciwnik czeka. Po jego twarzy widzę, że nie ma króla, nie ma też nic lepszego, może jakąś parkę na poziomie 10? Ja nie mam nic, ale gram jakbym miał. Podbijam (3 razy BB). Gracz sprawdza. Shit :/ miał spasować. River też nie pomaga. Nie mam zupełnie nic. Przeciwnik czeka. I tu, w takich warunkach tworzy się niesamowity mikroświat. Widzisz graczy wokół stolika patrzących na dużą kupę żetonów, widzisz swojego przeciwnika przygryzającego wargi próbującego rozkminić co masz, widzisz swoje karty w których nie masz zupełnie niczego... i myślisz. Jeśli sprawdzę - przegram, bo nie mam nic a przeciwnik ma co najmniej niską parę. Jeśli podbiję będę miał dwie możliwości - przeciwnik spasuje, ja wygram naprawdę dużą pulę - przeciwnik sprawdzi, ja przegram naprawdę olbrzymią (z mojej perspektywy) pulę. Do wyboru mam więc przegrać na pewno bądź przegrać z pewnym wysokim prawdopodobieństwem ale mniejszym od 1. Myślę... Przeciwnik obserwuje mnie... Podbijam (5 razy BB)... czekam... Przeciwnik patrzy... myśli... Teraz to on ma tęgą zagwostkę co zrobić? Blefuje czy nie blefuje? Opłaca się mnie sprawdzić ryzykując połową żetonów, czy nie opłaca się? Waha się... W końcu pasuje... Oddycham z mega ulgą, starając się nie dać po sobie poznać jak bardzo blefowałem w tym rozdaniu.
W podobnych sytuacjach staje każdy z nas bardzo często. Większości z nich nie zauważamy. Żadnej z nich nie odczuwamy tak mocno. Poker pozwala wykrystalizować czystą esencję ryzyka, którą czuć niesamowicie intensywnie. Pozwala rozbić sytuację na kalkulację + ryzyko. Zawiesza w czasie te krótkie momenty w których możesz spokojnie, w ciszy analizować każdy element. Każdy ruch. Pozwala w pełni zrozumieć istotę licytacji.
A w licytacji liczą się dwie rzeczy: jakie masz karty, oraz jakiego masz przeciwnika. Karty są oczywiście o wiele ważniejsze lecz ten element psychologiczny jest taką wisienką na torcie. Pozwala w pełni poczuć satysfakcję z wygranej. To nie karty wygrały. To ty byłeś lepszy od niego.
No dobra, tyle z pokerowej wstawki. Teraz przenieśmy naszą sytuację na płaszczyznę RPG.
Na ostatniej sesji jaką grałem miała miejsce taka
Sytuacja:
3BG po długich perypetiach w kopalni wreszcie wychodzi na powierzchnie. Już widać wyjście z szybu, pierwsze światła - pochodnie w altance na dworze. Uradowani BG wychodzą pospiesznie i wtem słychać "klik" - dźwięk naciąganego cyngla. Błyskawiczny, elfi rekonesans - 7 zbrojnych, 1 z wyciągnięta kuszą, 1 z wyciągniętym pistoletem, rozlokowani w różnych miejscach altanki.
/Nowe rozdanie... Karty słabe... MG podbija stawkę/
Postanawiam zaryzykować. Tylko 2 przeciwników ma broń dystansową, w altance jest jasno (my ich widzimy) w korytarzu ciemno (oni nas raczej nie za bardzo - co najwyżej słyszą). Istnieje więc szansa... Skacze... Mój elf przebija się barkiem przez altankową zasłonkę z bluszczu, przefikołkowuje po ziemi chowając się za wózkiem kopalnianym podczas strzałów po czym podrywa się przeskakując z gracją nad wózkiem tak by stanąć za przywódcą (obecnie z pistoletem) i przystawić mu nóż do gardła (a tym samym zdobyć przewagę w negocjacjach).
/MG podbił stawkę? Mogę spasować - poddać się, sprawdzić - rozpocząć negocjacje, lub podbić stawkę jeszcze wyżej. Podbijam/
I tu cały schemat szlak trafia. MG głupieje. Moja deklaracja wydaje mu się zbyt heroiczna na "nasz styl gry" i zaczyna się dyskusja. Tłumaczenie, że tam jest 7 zbrojnych. Że mają wyciągniętą broń! Że może ja chcę się zastanowić. Że przecież ten dystans jest całkiem daleki i może mi się nie udać. Że nikt nie powiedział że jest ich "tylko" 7... mogą się przecież czaić gdzieś dalej...
/MG się denerwuje... poci... próbuje kręcić... nie może do jasnej cholery grać według zasad?! Przecież reguły licytacji są proste. Drogi Mistrzu Gry, możesz spasować, sprawdzić, bądź podbić stawkę jeszcze wyżej. Nie możesz kręcić! Nie możesz zmieniać reguł! Nie możesz kłócić się! Możesz reagować więc reaguj!/
W końcu po długim boju MG podejmuje decyzję. Sprawdza. Pierwsze wystrzały: kusza i pistolet.... Testy ukryte...
/Czemu ukryte? Nie możesz trzymać się reguł? Grać w otarte karty? Sprawdzasz mnie. Ja pokazuje ci swoje karty. Jeśli masz lepsze musisz mi je pokazać! Nie możesz powiedzieć, że ot tak mnie zastrzelili i mi tego nie pokazać na kości!/
Staram się ignorować ból. Testy na odporność. Sukces. Przetaczam się przez wózek i po kolejnych udanych testach przystawiam nóż do gardła przywódcy...
/Wygrałem, ale nie mam satysfakcji z wygranej. Przeciwnik kręcił. Próbował łamać zasady. Grał nie czysto. Nie umiał stworzyć sytuacji w której bym spasował więc uciekł do brudnych zagrywek - kłótni, perswazji a potem ukrytych testów. Nie tak się prowadzi licytacje. Oj zupełnie nie tak.../
Podsumowanie
Wniosek jest jeden - w RPG nie ma jasno zdefiniowanych zasad licytacji, przez co strony czasem czują pokusę łamania reguł. Brak wiedzy jak działa licytacja prowadzi do frustracji, złości, dezorientacji i niezrozumienia drugiej strony. Gdyby MG wiedział jasno jakie ma możliwości wyboru podczas całej sceny z pewnością zachowałby się inaczej. Nie odbierałby różnych zdarzeń w subiektywny sposób. Rozumiałby że moje działania nie są "nie pasującą do klimaty zagrywką" lecz zwykłym podbiciem stawki. Nie stawiał by oporu, lecz wybrałby jedną z 3 możliwości. Mógł podbić stawkę i wtedy pałeczka znów byłaby po mojej stronie. Być może gdyby zrobił to umiejętnie ja bym spasował i poddał się bez niepotrzebnej burdy? Z pewnością zrobiłby to lepiej gdyby wiedział jaki mechanizm rządził tą sceną. Nie znał tego mechanizmu więc szukał na oślep.
PS. W moim Przekręcie (o ile kiedykolwiek powstanie) reguły licytacji i podbijania stawki podczas scen będą jasno zdefiniowane tak by nikt nie mósiał szukać na oślep.
Właśnie wróciłem z pierwszej korporacyjno-pracowej wigilii w moim skromnym dorosłym życiu. Ależ to rozkoszna odmiana po wcześniejszych relacjach w pracy. No ale nic, o świętach jeszcze napiszę, za kilka dni, bo dziś wreszcie mając chwilę dla siebie chciałem poruszyć zupełnie inny temat. Temat może nie tyle stricte związany z RPG lecz w pewnych momentach dość mocno o ową zabawę się ocierający. Chodzi o negocjacje-licytacje i podbijanie stawki. Od strony życiowej można by na tym skończyć sprawę, lecz od strony RPGowej temat poszerzymy jeszcze o poszanowanie reguł owych negocjacji-licytacji. Zacznijmy jednak od autolansu.
Otóż w ostatni weekend pojechaliśmy ze znajomymi (2 moich graczy btw.) pograć trochę w pokera. Przyjemny wieczór, 9 graczy, mała kasa na wejście + rebuy'e przez pierwsze 2 godziny gry. Gracze robili wrażenie zarówno twardych (znali się od lat i wspominali kilka razem rozgrywanych wcześniej turniejów w tym nawet takie na 70 osób) jak i po prosty sympatycznych ziomków. Szybko okazało się, że nasi twardzi rywale trochę się zakurzyli (ponoć mieli długa przerwę) i w rezultacie pozwolili się dość łatwo zdominować. Kilka rozdań zapoznawczych, po czym wrzuciłem wyższe tempo - agresywna gra, wręcz podchodząca pod loose + sporo szczęścia i w finale mieszany rezultat. Mieszany dlatego, że z jednej strony miło wygrać, z drugiej jednak strony kumpel (1 z moich graczy) wkręcił nas na tą grę, a my przyszliśmy i z miejsca ograliśmy całą miejscową ekipę (2 miejsca płatne i oba zajęliśmy z dość wyraźnym prowadzeniem przez całą grę). Tak, czy inaczej grało się świetnie i jeśli ktoś z Wawy chciałby pograć w pokerka polecam się serdecznie.
A teraz do rzeczy. Podczas tego mini turnieju odkryłem urok czegoś, czego w zasadzie nie czuć grając przez net, bądź w niewielkim gronie samych kumpli. Urok sytuacji w której twój blef stawia cię pod murem.
Sytuacja:
Mam średnio dobrą kartę (jakiś tam suited connector), ale robię za agresywnego gracza więc podbicie na wejście. Zostaje 3 graczy + ja. Flop lekko z dupy dla mnie, jakiś król na stole + blotki z dala od moich. Generalnie kiszka. Pozostali gracze czekają, dochodzi do mnie, ja mam jeszcze niewielką szansę na kolor + ewentualnie jakąś niską parę ustrzelę. Podbijam znacząco (3 razy BB). Pozostaje 1 gracz + ja. Turn z dupy dla mnie. Nic mi nie podeszło, przeciwnik czeka. Po jego twarzy widzę, że nie ma króla, nie ma też nic lepszego, może jakąś parkę na poziomie 10? Ja nie mam nic, ale gram jakbym miał. Podbijam (3 razy BB). Gracz sprawdza. Shit :/ miał spasować. River też nie pomaga. Nie mam zupełnie nic. Przeciwnik czeka. I tu, w takich warunkach tworzy się niesamowity mikroświat. Widzisz graczy wokół stolika patrzących na dużą kupę żetonów, widzisz swojego przeciwnika przygryzającego wargi próbującego rozkminić co masz, widzisz swoje karty w których nie masz zupełnie niczego... i myślisz. Jeśli sprawdzę - przegram, bo nie mam nic a przeciwnik ma co najmniej niską parę. Jeśli podbiję będę miał dwie możliwości - przeciwnik spasuje, ja wygram naprawdę dużą pulę - przeciwnik sprawdzi, ja przegram naprawdę olbrzymią (z mojej perspektywy) pulę. Do wyboru mam więc przegrać na pewno bądź przegrać z pewnym wysokim prawdopodobieństwem ale mniejszym od 1. Myślę... Przeciwnik obserwuje mnie... Podbijam (5 razy BB)... czekam... Przeciwnik patrzy... myśli... Teraz to on ma tęgą zagwostkę co zrobić? Blefuje czy nie blefuje? Opłaca się mnie sprawdzić ryzykując połową żetonów, czy nie opłaca się? Waha się... W końcu pasuje... Oddycham z mega ulgą, starając się nie dać po sobie poznać jak bardzo blefowałem w tym rozdaniu.
W podobnych sytuacjach staje każdy z nas bardzo często. Większości z nich nie zauważamy. Żadnej z nich nie odczuwamy tak mocno. Poker pozwala wykrystalizować czystą esencję ryzyka, którą czuć niesamowicie intensywnie. Pozwala rozbić sytuację na kalkulację + ryzyko. Zawiesza w czasie te krótkie momenty w których możesz spokojnie, w ciszy analizować każdy element. Każdy ruch. Pozwala w pełni zrozumieć istotę licytacji.
A w licytacji liczą się dwie rzeczy: jakie masz karty, oraz jakiego masz przeciwnika. Karty są oczywiście o wiele ważniejsze lecz ten element psychologiczny jest taką wisienką na torcie. Pozwala w pełni poczuć satysfakcję z wygranej. To nie karty wygrały. To ty byłeś lepszy od niego.
No dobra, tyle z pokerowej wstawki. Teraz przenieśmy naszą sytuację na płaszczyznę RPG.
Na ostatniej sesji jaką grałem miała miejsce taka
Sytuacja:
3BG po długich perypetiach w kopalni wreszcie wychodzi na powierzchnie. Już widać wyjście z szybu, pierwsze światła - pochodnie w altance na dworze. Uradowani BG wychodzą pospiesznie i wtem słychać "klik" - dźwięk naciąganego cyngla. Błyskawiczny, elfi rekonesans - 7 zbrojnych, 1 z wyciągnięta kuszą, 1 z wyciągniętym pistoletem, rozlokowani w różnych miejscach altanki.
/Nowe rozdanie... Karty słabe... MG podbija stawkę/
Postanawiam zaryzykować. Tylko 2 przeciwników ma broń dystansową, w altance jest jasno (my ich widzimy) w korytarzu ciemno (oni nas raczej nie za bardzo - co najwyżej słyszą). Istnieje więc szansa... Skacze... Mój elf przebija się barkiem przez altankową zasłonkę z bluszczu, przefikołkowuje po ziemi chowając się za wózkiem kopalnianym podczas strzałów po czym podrywa się przeskakując z gracją nad wózkiem tak by stanąć za przywódcą (obecnie z pistoletem) i przystawić mu nóż do gardła (a tym samym zdobyć przewagę w negocjacjach).
/MG podbił stawkę? Mogę spasować - poddać się, sprawdzić - rozpocząć negocjacje, lub podbić stawkę jeszcze wyżej. Podbijam/
I tu cały schemat szlak trafia. MG głupieje. Moja deklaracja wydaje mu się zbyt heroiczna na "nasz styl gry" i zaczyna się dyskusja. Tłumaczenie, że tam jest 7 zbrojnych. Że mają wyciągniętą broń! Że może ja chcę się zastanowić. Że przecież ten dystans jest całkiem daleki i może mi się nie udać. Że nikt nie powiedział że jest ich "tylko" 7... mogą się przecież czaić gdzieś dalej...
/MG się denerwuje... poci... próbuje kręcić... nie może do jasnej cholery grać według zasad?! Przecież reguły licytacji są proste. Drogi Mistrzu Gry, możesz spasować, sprawdzić, bądź podbić stawkę jeszcze wyżej. Nie możesz kręcić! Nie możesz zmieniać reguł! Nie możesz kłócić się! Możesz reagować więc reaguj!/
W końcu po długim boju MG podejmuje decyzję. Sprawdza. Pierwsze wystrzały: kusza i pistolet.... Testy ukryte...
/Czemu ukryte? Nie możesz trzymać się reguł? Grać w otarte karty? Sprawdzasz mnie. Ja pokazuje ci swoje karty. Jeśli masz lepsze musisz mi je pokazać! Nie możesz powiedzieć, że ot tak mnie zastrzelili i mi tego nie pokazać na kości!/
Staram się ignorować ból. Testy na odporność. Sukces. Przetaczam się przez wózek i po kolejnych udanych testach przystawiam nóż do gardła przywódcy...
/Wygrałem, ale nie mam satysfakcji z wygranej. Przeciwnik kręcił. Próbował łamać zasady. Grał nie czysto. Nie umiał stworzyć sytuacji w której bym spasował więc uciekł do brudnych zagrywek - kłótni, perswazji a potem ukrytych testów. Nie tak się prowadzi licytacje. Oj zupełnie nie tak.../
Podsumowanie
Wniosek jest jeden - w RPG nie ma jasno zdefiniowanych zasad licytacji, przez co strony czasem czują pokusę łamania reguł. Brak wiedzy jak działa licytacja prowadzi do frustracji, złości, dezorientacji i niezrozumienia drugiej strony. Gdyby MG wiedział jasno jakie ma możliwości wyboru podczas całej sceny z pewnością zachowałby się inaczej. Nie odbierałby różnych zdarzeń w subiektywny sposób. Rozumiałby że moje działania nie są "nie pasującą do klimaty zagrywką" lecz zwykłym podbiciem stawki. Nie stawiał by oporu, lecz wybrałby jedną z 3 możliwości. Mógł podbić stawkę i wtedy pałeczka znów byłaby po mojej stronie. Być może gdyby zrobił to umiejętnie ja bym spasował i poddał się bez niepotrzebnej burdy? Z pewnością zrobiłby to lepiej gdyby wiedział jaki mechanizm rządził tą sceną. Nie znał tego mechanizmu więc szukał na oślep.
PS. W moim Przekręcie (o ile kiedykolwiek powstanie) reguły licytacji i podbijania stawki podczas scen będą jasno zdefiniowane tak by nikt nie mósiał szukać na oślep.